Moje doświadczenia z "anastazjowcami" i życiem w osadzie
(autor nieznany, Ukraina)
[...]Jak pokazuje doświadczenie, w każdym kolektywie jest dosłownie kilku
ludzi, którzy naprawdę realnie patrzą na sprawy, zaczynają budować
dom, upiększać swoją działkę. Reszta tylko „odkrywa własne wnętrze” i
nie zamierza nic przedsiębrać. Duża część anastazjowców żyje
cudzym kosztem. Kosztem swoich rodziców (których potępiają za nieprzyjęcie idei Anastazji, lecz niemniej biorą u nich pieniądze), kosztem swoich mężów, żon, lub po prostu wciąż pożyczają pieniądze. W najlepszym wypadku sprzedają mieszkania, które im przypadły w spadku. Lecz przy tym oni tak pięknie
rozważają, takie poruszają idee, że nie można się nadziwić. Ale jak
człowiek, który nie potrafi utrzymać nawet siebie samego, może coś
stworzyć? Stworzenie siedliska - to kilka lat gorliwej fizycznej pracy.
Trzeba będzie zawinąć rękawy i pracować, pracować, i jeszcze raz
pracować. Do tego duża część anastazjowców jest niestety nie gotowa.
To dzieci miasta, które nie wiedzą nic o pracy fizycznej, i które tworząc
obraz swojego siedliska, myślą już o dających owoce drzewach, o
zbudowanym domu, o wytresowanych zwierzętach domowych. W praktyce 99%
anastazjowców tylko rozważa i marzy, lecz nic nie robi. I rozmyślają, w większości wypadków błędnie, ponieważ oni nigdy nie żyli kilka lat z rzędu na ziemi bez elektryczności, nie sadzili ogrodu, nic nie hodowali...
I biznesmen biznesmenowi nierówny, i dla wielu z nich osada - to nic
więcej, niż kolejny biznesplan do zarabiania pieniędzy.
Przedsiębiorcy z czystymi myślami, oni nas uratują?
W naszej osadzie najpierw przyszły trzy rodziny, wymyśliły swój
biznes. I wszystkich nowicjuszy brali na zasadzie: "On na nas będzie
pracować i powiększać nasz dochód". Kto nie zgodził się
zajmować się ich biznesem, tego nie wypędzali, tylko praktycznie z nim
{nimi} nie obcowali i całym swoim zachowaniem pokazywali, jaki on
zbyteczny. A tych, którzy zgodzili się na nich pracować, lub wkładali swoje
pieniądze w ich biznes, oni bardzo kochali i wszelkimi sposobami
podpierali. Po takich działaniach większość osadników uciekła. I
teraz z 20 rodzin, które było od samego początku, zostało równo 4.
A takich jest wiele - dlaczego zdecydowaliście, że ktoś ma zajmować się waszym biznesem? To wasze interesy, proszę nimi zająć się samemu. Dlaczego ktoś powinien dla was programować, budować lub szyć? Wydaje mi się, że każdy człowiek powinien zajmować się tym, co cieszy jego duszę. A jeżeli on jest programistą, to niech zajmuje się swoim biznesem, a nie waszym. Jedna z rodzin naszej osady, o której
opowiadam, tak wydumała, że ich celem będzie, aby każdy w
osadzie zajmował się biznesem i płacił im 10% swojego
dochodu. A oni by nic nie robili, i żyliby kosztem osadników. A potem będą mówić, że są anastazjowcami, że są lepsi, czystsi. Wtedy podpierają się tą nazwą.
[...]mnie rzeczywiście tam więzili. Nie fizycznie oczywiście. Urabiali mnie
kilka tygodni, manipulowali wszelkimi sposobami, robili obrażone miny,
opowiadali, że Kijów - to sataniczne miasto. W rezultacie tych, którzy nie
chcieli budować z nimi kolonii i opuścili to miejsce, oni nazywają
słabiakami i po prostu nimi gardzą. Lecz ja nie obrażam
się na to, mogą pogardzać kim zechcą. Oni zaś są "anastazjowcy” i na dodatek żyją w osadzie. To automatycznie czyni ich wybrańcami...
Ja wcale nie neguję idei Anastazji i całkowicie je popieram. Bardzo
chcę wcielić te idee w życie. Byśmy stali się szczęśliwi, mądrzejsi, lepsi. Byśmy szczęśliwie żyli w swoich rodowych posiadłościach, stopniowo odzyskując w sobie utracone zdolności. Lecz
pojawia się gorycz - „coś cherlawi ci żołnierze Anastazji” wychodzą.
Nie widzę, kto teraz może rzeczywiście podtrzymać ten ruch. Tak, są
jednostki, które coś przedsiębiorą, zmieniają swoje życie, tworzą
siedliska. Lecz to jednostki. One nie mogą zmienić ogólnej
tendencji. Po prostu kiedy wciąż przebywasz w wąskim kręgu osób o tych
samych poglądach, jeździsz na różne zloty, to tobie zaczyna wydawać
się, że wokoło wszyscy tylko marzą o rodowych posiadłościach. Prawdziwy
anastazjowiec to nie ten, kto po prostu przeczytał książkę i mu
spodobała się idea. To ten, który działa.
Doskonale znam kontrargumenty demagogów. Oni powiedzą, że myśl jest
pierwotna, i że najpierw trzeba wszystko wyobrazić, stworzyć obraz, a
tylko potem działać. A pewni idealiści nawet będą uważać, że w
ogóle nie trzeba podejmować żadnych działań na fizycznym planie, że ich myśl
jest taka mocna, że ona sama stworzy ich rodowe posiadłości.
Lecz ile byście nie leżeliście na kanapie i nie myśleli o jedzeniu,
sytymi się nie staniecie. Wam wszystko jedno trzeba wstać, otworzyć
lodówkę i przekąsić co nieco. Bezsensowna strata czasu - latami jeździć na
zjazdy, kilka razy w tygodniu chodzić na zebrania, dzień w dzień po kilka
godzin przesiadywać na forach, i przy tym nie posadzić ani jednego
drzewa, ani jednego krzaka, nie zacząć budowy swojego domu.
Przychodzi do mnie kolega i mówi, że oni całym kolektywem zdecydowali
w przyszłej osadzie wykorzystywać samochodowe akumulatory do
produkcji elektryczności. I według jego słów, jednego akumulatora powinno
wystarczać na kilka miesięcy. Kiedy ja zapytałem,
skąd on to wziął, odpowiedział, że pewne bystre dzieciaki z jego
osady same policzyły i wszyscy im uwierzyli. Lecz ja nie
uwierzyłem. Ja w jego obecności zaszedłem do Internetu, znalazłem wszystkie
potrzebne parametry i obliczyłem, że przy jego potrzebach, jednego
samochodowego akumulatora wystarcza na 2-3 godziny. On oczywiście nie
uwierzył, długo liczył, był po prostu w szoku, kiedy zrozumiał,
że mam rację. Otrzymałem tę informację w 15 minut, a cały
kolektyw jego osady już od roku wszystkim opowiadał, że
oni będą wykorzystywać samochodowe akumulatory, i żaden z nich nie
znalazł czasu by sprawdzić tę informację.
A jak myślicie, ilu ludzi u nas już żyje w posiadłości? Myślę,
że nikt. Tych, którzy kupili domy na wsi, można nazwać rolnikami, nic
więcej. Oni nie żyją w swojej posiadłości. Ci, którzy wzięli po hektarze
i raz na miesiąc przyjeżdżają tam, i na swojej działce posadzili
kilka drzew, też osadnikami nazwać trudno. Tak, więc gdzie są dzisiejsi
anastazjowcy, rodowe osady i posiadłości? Pewne
kolektywy już się rozpadły. Jest kilka „osad”, gdzie powstają
1-2 domy. Jeżeli (w najlepszym wypadku) w takiej wiosce będzie
powstawać jeden dom w ciągu dwóch-trzech lat (co potwierdza się w praktyce), to taką kolonię można nazwać pełnowartościową tylko po 200-300 latach, bo do tego czasu w niej nie będzie mieszkać nawet 100 rodzin!!!
Ideami Anastazji interesują się nie tylko dobrzy ludzie, lecz także
nikczemnicy, lenie, nieroby, wyzyskiwacze, manipulatorzy, fanatycy, i po
prostu źli ludzie. Lecz to jeszcze nie najgorsza nowina. Najgorsze jest to,
że do anastazjowców dołącza bardzo dużo ludzi, którzy mieli w życiu pecha.
Nie umieją się niczym zająć, nic nie potrafią, nie mogą urządzić się w tym życiu, nie mogą zarobić sobie na życie, i postanawiają, by nazywać siebie dumnie
„anastazjowiec”. I od zaraz znajdują się wymówki by nie
pracować, nic nie przedsiębrać, nie poprawiać swojego życia. Można po
prostu latami chodzić na nieskończone zebrania, jeździć czasem na
łono natury, i przy tym robić wszystko to z bardzo poważnym podejściem. I oto
dostają się wszyscy tacy ludzie do osady i próbują stworzyć idealne
społeczeństwo. I jak myślicie, z tego coś może wyjdzie?
Jeżeli zbieracie swoją grupę i myślicie, że u was wszystko będzie inaczej, grubo się mylicie. Ludzie są wszędzie tacy sami. W każdym
kolektywie są swoi nieformalni liderzy-manipulatorzy, swoi lenie, i
swoi nikczemnicy. Oczywiście są i normalni ludzie, lecz ich zwykle
jest najmniej. Ja nie jestem pesymistą, po prostu tego wszystkiego
najadłem się przez lata, i według moich obserwacji, analogiczne sytuacje
dzieją się we wszystkich osadach. Można argumentować, że
ludzie z czasem się zmieniają, że po prostu trzeba czasu, by
się przestawić. Lecz to tylko wykręty. Nikt nie zmienia się z czasem.
Właśnie dlatego wszyscy chcą tworzyć swoją osadę. Chociaż
początkowa idea była - przyłączyć się do jakiejkolwiek już
działającej. A to dlatego, żeby samemu dyktować warunki. A na wsi jest to łatwiejsze.
Od czasu, gdy odszedłem z osady, i wróciłem z powrotem do miasta, minęły
już 3 lata. Określiłem już swój cel, którym chciałem zajmować się w
życiu, tzn. określiłem, co jest moim ukochanym zajęciem. Najpierw nauczyłem się swego rzemiosła jako pracownik najemny, a potem stworzyłem własną firmę, której dzisiaj poświęcam około 1-2 godzin na dzień. Także pomogłem swojej
żonie uświadomić sobie jej powołanie. Ona prowadzi swoje foto kursy,
i pracuje jako wolny fotograf. Po tym jak u mnie ułożył się biznes,
zrozumiałem, że w mieście nic więcej mnie nie trzyma. Uważam, że do osady trzeba iść, kiedy wszystko masz porozwiązywane, a nie uciekać od swoich problemów, ponieważ od siebie samego nie uciekniesz. Dlatego wróciłem do miasta, by znaleźć siebie i swoje miejsce pod słońcem.
Po zwiedzeniu kilku osad i analizie współzależności,
zrozumiałem, że każda wioska w tej lub innej mierze przypomina moje
pierwsze. Zdecydowałem się nie dołączać do żadnej osady. Jak już
zauważyłem, przeanalizowałem dużą część osad na Ukrainie, i
zobaczyłem, że sytuacja w nich idealnie jednakowa. I wiecie, ze mnie
odpadły wszelkie chęci, żeby pójść do tych wiosek. Jeszcze 3
lata temu przejadłem się tymi wszystkimi kłótniami, obmowami, plotkami,
oszustwami, manipulacjami, demagogiami, ... zobaczyłem tyle brudu, ile
nigdy wcześniej nie widziałem w mieście. A wy mówicie
„anastazjowcy”... powiecie, że ludzie się zmieniają, że ziemia ich
poprawia. Przez te 3 lata tam wszystko stało się tylko gorsze. Długo
się wahałem, zanim zrezygnowałem z idei przyłączenia się do jakiejkolwiek
osady. Ta decyzja była bardzo trudna.
Kupiłem dom z działką pół hektara który od razu mi się spodobał. Czasem potrzebuję pojechać do Kijowa do pracy. Obok są świetni sąsiedzi. Choć
z nich żadni anastazjowcy, lecz mi z nimi o wiele przyjemniej, niż z wieloma „prawdziwymi” anastazjowcami. I
najważniejsze - sam sobie jestem gospodarzem. Nikt nie będzie zarzucać mi, że
nie przyszedłem na udawaną sobótkę. Nikt nie będzie ładować we mnie
swoich wynurzeń, że trzeba żyć w ziemiance, i tak dalej. Jak
poprawnie zauważyła moja żona: „Po co uciekać z jednego systemu (miasto),
by dostać się w inny (osada), który być może będzie jeszcze gorszy”.
Osada - to taki właśnie system. Nieskończone zebrania, korowody, zrzutki
pieniędzy, i tak dalej. A jeżeli mi nie podobają się korowody? Wszyscy
będą krzywo patrzeć i potępiać. Jeżeli nie przyjdziesz jeden
raz, jeszcze nic nie szkodzi. Lecz jeżeli nie ukażesz się kilka razy,
ile będzie fochów i gadania. A powiedzcie, na co mi to?
Po co mam się usprawiedliwiać się przed kimś w czymś? Ja coś dla kogoś powinienem? Oczywiście ci, którzy uwielbiają gadać, nie
zrozumieją. „To przecież tak cudowne - wykrzykną - godzinami siedzieć
i tworzyć zamki z piasku!”. Być może, lecz mi się to właśnie nie podoba, i mam
na to prawo. Teraz żyję w swoim domu, będę jeść własne owoce i
warzywa, podróżuję z żoną samochodem po całej Ukrainie, i wiecie, jestem całkowicie szczęśliwy. Jeżeli zechcę skontaktować się z
anastazjowcami, zawsze mogę spotkać się z nimi. Lecz zrobię to kiedy
zechcę, a nie pod przymusem.
Jeden mój kolega-anastazjowiec, kiedy dowiedział się, że
zdecydowałem się żyć w swoim domu, a nie w osadzie, nawet nazwał
mnie zdrajcą, i przy tym nagadał różnych chamskich świństw. Lecz ja nie obrażam się na niego. On anastazjowiec, jemu wszystko wolno. Ten kolega powiedział, że zdradzam cały ruch i poddaję się bez walki. Ten oskarżyciel kilka lat już
nigdzie nie pracuje, żyje kosztem rodziców, palcem nie kiwnął dla anastazjowego ruchu. Czym on się zajmuje? Czyta mądre książki i
rozważa. I on śmie mi coś zarzucać? Bezczynność i fanatyzm -
oto główni wrogowie ruchu dzwoniących cedrów. Sądzę, że robię
dla realizacji idei Anastazji o wiele więcej, niż tysiące
demagogów i „wielkich” myślicieli, którzy nic nie przedsiębiorą.
Dlaczego ja tak pewnie o tym oświadczam? Kiedy opowiadałem o idei
Anastazji lub dawałem czytać książkę, to z 30 ludzi zainteresował
się tylko jeden! Lecz po tym jak przeprowadziłem się do swego domu i stworzyłem tu pierwowzór mojego przyszłego siedliska, zacząłem zapraszać
tych ludzi do siebie z wizytą. Zainteresowali się i zechcieli żyć w
takim samym domu ze swoim ogrodem i sadem praktycznie wszyscy.
Dlatego mogę z pewnością oświadczyć, że jeżeli po prostu dawać
ludziom książki W.Megre, tak naprawdę zainteresuje
się nimi najwyżej 3%. A zacznie działać jeszcze mniej. Lecz
jeżeli pokazywać ludziom konkretne przykłady siedliska (niech nawet to nie będzie hektar, a 500 metrów), to zupełnie inna sprawa. Inaczej jest, kiedy ludzie myślą, że od nich się wymaga biegać nago po lesie, lub żyć w lepiankach bez żadnych udogodnień. I zupełnie inaczej jest, kiedy pokaże im się dobry
dom z pełnym wyposażeniem, ładny ogród, łąkę, altanę, saunę,
rzeczkę lub jezioro obok. U nich zaczyna cieknąć ślinka i oni
mówią sobie: „Ja też tak chcę!” I niech nawet nie przyjmują wszystkich idei Anastazji, lecz będą bliżej przyrody, czy to nie jest dobre? Lepiej żyć w swoim domu na łonie natury, nawet i nie w
posiadłości, niż latami chodzić na nieskończone zebrania i być
bezczynnym.
Tak, oczywiście, można starać się stworzyć kolektyw, próbować
zmienić ludzi, zrobić ich lepszymi, zmuszać nierobów żyć na
własny rachunek, a pechowców uczynić farciarzami, wykrywać nikczemników i dawać im po uszach. Lecz uwierzcie, to bardzo niewdzięczna praca. I w rezultacie ten kolektyw albo rozwali się, albo go będą rozdzierać kłótnie i niezgody, lub wszystko po prostu będą trzymać swoje poglądy dla siebie. I ta walka wciąga. A lata mijają.
Znam anastazjowców, którzy już 5-6 lat starają się stworzyć
kolektyw. Nic u nich nie wychodzi. A czas płynie, a do życia w
osadzie oni nie zbliżają się ani o krok. A to dlatego, że aby stworzyć
prawdziwy kolektyw złożony ze stu ludzi, potrzeba stu zaradnych,
pewnych siebie, rozumnych i mądrych osób A jeżeli 100 nieszczęśników próbuje
stworzyć kolektyw, to ile by się nie starali, oni wszystko jedno
zostaną tylko tłumem nieudaczników.
U mnie nie ma dokładnej odpowiedzi dla wszystkich. Każdy powinien
sam podjąć swoją decyzję. Ja wybrałem swoja drogę. Póki co nie chcę żyć w żadnej z osad. Chcę, żyję i w najbliższym czasie będę żyć w swoim
własnym minisiedlisku. Tak, chcę żyć w normalnej wiosce z
normalnymi i poczytalnymi sąsiadami. I mam nadzieję, że kiedyś to
się zdarzy. Lecz dopóki takich osad nie zobaczę, będę żyć w swoim domu. I na razie takie życie całkowicie mnie urządza.
Tłumaczenie - Mateusz Aponiewicz, Agnieszka Sołomianko